Kuala Lumpur zaskoczyło mnie kilkakrotnie. Po raz pierwszy zrobiło to na samym początku mojej przygody, podczas transferu z lotniska do miasta. Należało bowiem przemierzyć kilometry lasów tropikalnych nowoczesną koleją, by dotrzeć do celu.
Zwiedzanie rozpocząłem od spaceru po okolicy mojego hostelu. Jako że mieszkałem w pobliżu
narodowego meczetu, postanowiłem się tam wybrać. Niestety nie zsynchronizowałem się z godzinami otwarcia świątyni dla turystów, a ponieważ przyjęcie islamu wydawało mi się zbyt radykalnym krokiem by dostać się natenczas do środka, zmuszony byłem zmienić plany i odłożyć tę wizytę na później.
Dlatego też, ruszyłem w kierunku centrum miasta. Po pewnym czasie w oddali ukazała się moim oczom wieża telewizyjna –
KL Tower (421 m). I tu kolejne zaskoczenie – mianowicie, obiekt znajduje się po środku parku, który na dobrą sprawę jest miniaturową dżunglą w samym środku miasta. Po ciężkiej przeprawie przez bujną roślinność... Ehh, no już dobrze - utwardzoną drogą prowadzącą prosto do kas biletowych, zawieziono mnie windą niemalże na sam wierzchołek. Z tarasu widokowego rozpościerał się przepiękny widok na panoramę miasta wraz z jego wizytówką - bliźniaczymi wieżami
Petronas Twin Towers (po 452 m).
Po ogólnym zapoznaniu się z topografią miasta, zjechałem na dół i obrałem charakterystyczne wieżowce jako następny cel. Już w dzieciństwie, oglądając przerywniki podczas wyścigów F1 w Malezji, zafascynowały mnie owe bliźniacze wieże połączone mostem. Stojąc u ich podnóża, uświadomiłem sobie, że udało mi się zrealizować jedno z moich marzeń. Jednakże, by dopełnić formalności musiałem wjechać na górę, a to nie było już takim prostym zadaniem. Ponieważ pula biletów na cały tydzień stanowi ograniczoną liczbę, trzeba je rezerwować do kilku dni wstecz. Podszedłem do kasy z nadzieją, że załapię się przynajmniej na mój ostatni dzień pobytu w KL. Negatywna odpowiedź, którą otrzymałem z okienka prawie zrujnowała całe przedsięwzięcie. Już miałem odejść zrezygnowany, gdy bileterka przypomniała sobie od pojedynczej rezerwacji, która została odwołana na chwilę przed mym przybyciem. Nie zastanawiając się długo, uradowany zakupiłem bilet na następny dzień.
Wieczorem, postanowiłem wybrać się na kolację do
Chinatown. Jest to dzielnica pełna restauracji, straganów z gadżetami, ubraniami, torbami oraz przekąskami wielorakiego pochodzenia. Ale przede wszystkim, jest to dzielnica pełna ludzi.
Nazajutrz, przed planowanym wjazdem na "petronaski" udałem się wpierw do meczetu, by ponownie spróbować dobić się do środka. Moje starania spełzły jednak na niczym. Jako że miałem jeszcze trochę czasu, ruszyłem do pobliskiego parku i odnalazłem planetarium, skrzętnie ukryte w gęstwinie tropikalnych drzew. Z ciekawości zajrzałem do środka i ku mojemu zaskoczeniu natrafiłem na niezwykle nowoczesną wystawę, poświęconą powstaniu oraz rozwojowi światowej astronautyki.
W końcu pojechałem metrem, by zdobyć bliźniaki. Po przebyciu kontroli osobistej, zabrano mnie wraz z grupą w okolicę 40 piętra, byśmy mogli przejść się po moście (
Skybridge), łączącym dwa budynki. Pomimo padającego na zewnątrz deszczu, widok był niesamowity. Niestety, mogłem się nim nacieszyć tylko przez 15 minut. Jednak, po wjeździe na szczyt jednej z wież, szybko zapomniałem o żalu i zabrałem się za obserwację miasta z jego najwyższego punktu.
Kuala Lumpur ma dwa oblicza. Znajdują się tu więc miejsca pełne bogactwa oraz nowoczesnych technologii, a jednocześnie co pewien czas natknąć się można na brudną ulicę pełną ludzi biednych, kalekich oraz żebrzących. Brud niekiedy osiąga taki poziom, że pobliska rzeka zamienia się w ściek. Jeżeli chodzi o przekrój społeczeństwa, charakterystyczny jest tutaj brak tzw. klasy średniej oraz podział ludzi ze względu na pochodzenie: znaczną większość stanowią
Malajowe, ale prócz nich można spotkać dużo
Chińczyków i
Hindusów.
Kontynuując moją podróż, jednego dnia wybrałem się do muzeum narodowego, gdzie zwiedziłem wystawy poświęcone historii oraz kulturze regionu. Prócz tego udało mi się w końcu wejść do meczetu narodowego, a także zwiedzić pobliskie świątynie: buddyjską oraz hinduistyczną. Do najstarszego meczetu w mieście -
Masjid Jamek - nie wszedłem, ale obejrzałem zabytek z zewnątrz.
Ostatniego dnia w Kuala Lumpur znalazłem się w ogrodzie botanicznym, a później na wystawie orchidei oraz drzewek bonsai - KLOBS 2015.
Malezję opuszczałem z żalem, ale również podekscytowany perspektywą wizyty w kolejnym azjatyckim mieście -
Singapurze!