Do granicy dotarłem pociągiem. Po godzinach spędzonych na dokonywaniu formalności, dostałem się w końcu do
Singapuru. Natychmiast po zakwaterowaniu oraz kolacji wyruszyłem na miasto. Mimo, iż słońce dawno zaszło, postanowiłem pojechać do znanej na świecie luksusowej dzielnicy –
Marina Bay. Wysiadając z metra, pierwszym obiektem, który ukazał się moim oczom był
Singapore Flyer - jeden z najwyższych diabelskich młynów na świecie (165m). Nie zastanawiając się długo, kupiłem bilet, by zapoznać się ze zwiedzanym terenem. Widok na marinę nocą był zachwycający.
W bliskim sąsiedztwie diabelskiego młyna znajdują się ulice składające się na
tor F1. Tuż przy samym wyjściu z obiektu dobudowana została prosta startowa oraz cały padok dla mechaników. Zaskoczony faktem, że absolutnie nikt nie spaceruje po torze (wcześniej upewniając się, że jest on otwarty dla zwiedzających) poszedłem w kierunku linii startu-mety. Tutaj zaznaczyć muszę, że odbywające się coroczne
Grand Prix Singapuru jest wyścigiem nocnym przy sztucznym oświetleniu, dlatego atmosfera towarzysząca mi podczas spaceru była niemalże identyczna, jak w trakcie oglądanych wcześniej w telewizji zawodów, z tą różnicą, że dźwięki wydobywane z bolidów generowane były przez moją wyobraźnię.
Kolejnego dnia, wędrując w pobliżu hostelu, natknąłem się na świątynie buddyjskie oraz hinduistyczne. Po dokładnych oględzinach, wsiadłem do metra i pojechałem raz jeszcze zobaczyć Marina Bay, tym razem przy świetle słonecznym. Bogactwo oraz nowoczesność tego miejsca są tak przytłaczające, że aż zapiera dech w piersiach. Spacerując po kolejnych częściach tej dzielnicy trafiłem do niesamowitych miejsc, takich jak galeria handlowa, przez którą płynie rzeka;
Marina Bay Sands Hotel, czyli charakterystyczny obiekt, na który składają się trzy budynki połączone na szczycie segmentem o opływowym kształcie; park, po środku którego znajdują się sztuczne drzewa o fantastycznych kształtach oraz barwach (
Supertree Grove).
Oczarowany utopią, w której się znalazłem, wspiąłem się na taras widokowy wspomnianego wcześniej luksusowego hotelu. Nie muszę chyba zaznaczać, że sceneria była (
proszę wstawić przymiotnik opisujący pozytywne odczucia).
;)
Resztę dni spędziłem za dnia zwiedzając kolejne części Singapuru, a wieczorami oglądając pokazy iluminacji oraz laserów na poszczególnych obiektach.
Chinatown, Little India oraz Arab City to kolejne dzielnice z charakterystyczną dla siebie zabudową, gdzie podczas spaceru nie można nadziwić się różnorodności, czystości oraz świeżości, jakie ma w sobie to miasto.
Singapur z całą pewnością mógłby się ubiegać o tytuł miasta-utopii, bądź raju na ziemi. Dlatego trudno mi było się żegnać, szczególnie, gdy robisz to z.. motylkami.
Lotnisko Changi bowiem, ma w swoim zapleczu motylarnię ogólnodostępną dla podróżujących.
Kolejny przystanek –
Tajpej.